Zaloguj się:

lub  
 
 

8. Półmaraton Warszawski czyli... biec szybko żeby nie zamarznąć:)

 

autor: Katarzyna Żbikowska-Jusis, opublikowano: 24/03/2013


8. Półmaraton Warszawski

Redakcja kobietkibiegaja.pl przed startem:)

Plan

Na 8. Półmaraton Warszawski zapisałam się jeszcze w listopadzie. Lubię trenować zimą ponieważ niebardzo jest jakaś sensowna alternatywa na spędzanie czasu na świeżym powietrzu.  W zeszłym roku „pięknie” przebiegałam całą zimę co zaprocentowało pięknym wynikiem w pierwszej wiosennej „połówce”. Ale w zeszłym roku to nie była Warszawa i dlatego pomyślałam, że kolejny wiosenny półmaraton chciałabym pobiec w stolicy. Optymistyczny plan zarysowany jesienią zakładał regularne i ciężkie treningi i walkę o rekord życiowy 24 marca. Jak to jednak bywa z planami, moje zostały dość brutalnie ograniczone przez problemy zdrowotne już na samym wstępie.  Diagnoza brzmiała dość paskudnie a zalecenie o zaniechaniu treningów co najmniej do połowy stycznia nie napawało mnie optymizmem. Uparłam się i od początku roku zabrałam znów za bieganie. Życiówka w marcu? Wyglądało to mało realnie, ale uznałam, że rekordy nie są najważniejsze – po prostu chcę wystartować w Warszawie!

 

Tydzień przed Półmaratonem Warszawskim, jak wszystkim powszechnie wiadomo, wróciła zima w swojej wyjątkowo śnieżnej odsłonie,  a dzień przed startem mój termometr okienny pokazał rano -15 stopni Celsjusza. „To chyba jakiś żart” pomyślałam i trudno mi było wyobrazić sobie bieg w w takich warunkach... Mojemu koledze z klubu biegacza, Piotrkowi,  chyba też, bo zgodnie stwierdziliśmy, że bardzo nam się nie chce! Mimo to w głowie siedziała mi myśl – złamać wreszcie te 1:35…

 

Przed startem…

Na miejsce dotarliśmy już o 8:00, szybko znaleźliśmy parking i ruszyliśmy w poszukiwanie „miasteczka biegowego”. Przez dobre pół godziny kręciliśmy się w okolicach Stadionu Narodowego, ale wszystko wydawało się być "wymarłe". Od czasu do czasu minęliśmy kilku innych „zagubionych” biegaczy, którzy podobnie jak my szukali jakichkolwiek zwiastunów zbliżającego się biegu. Widocznie czegoś nie doczytaliśmy bo okazało się, że namioty z depozytami, namioty-szatnie i wszystko inne znajdowało się kawałek dalej w stronę stacji kolejowej.

 

8. Półmaraton Warszawski

Wyjątkowo wiosenna sceneria...

 

Po 9 na miejsce dotarła Iwona przynosząc nasze pakiety startowe. Przebraliśmy się na tyle szybko na ile pozwoliły nam zmarznięte ręce. Osobiście na tym etapie oczekiwania na bieg  w kilkustopniowym mrozie trzęsłam się z zimna już cała, rąk nie czułam, a palce u stóp zaczęły mi się „odmrażać” dopiero w okolicach 5-go kilometra…  W akcie desperacji na planowane 3 warstwy ciuchów założyłam jeszcze (wyjątkowo małą!) koszulkę okolicznościową półmaratonu. Ledwo wciśnięta na wierzchnią kurtkę przeciwwiatrową wyglądała śmiesznie, a ja w takim stroju na pewno sprawiałam wrażenie nowicjuszki:). Prawdę mówiąc w tym zimnie było mi wszystko jedno jak wyglądam. Miałam też głęboko w poważaniu wcześniejsze plany pstrykania zdjęć podczas biegu (wybaczcie zatem brak fotek z samego startu:)

 

Podział na strefy czasowe, jak również start z dwóch stron mostu okazały się doskonałą decyzją organizacyjną. Dzięki temu obyło się bez przepychanek i nieprzyjemności.  My z Piotrkiem ustawiliśmy się pod koniec strefy na 1:30. W planie był wspólny bieg (chociaż miałam poważne wątpliwości czy dam radę dotrzymać Piotrkowi kroku). Na 2 minuty przed startem sznurowałam jeszcze buty i to był najpewniej ten moment, w którym Piotrek „zniknął” (jak się okazało 7 kilometrów później odszedł kawałek dalej zrzucić bluzę, a później nie mógł się mnie dopatrzeć).

 

Bieg…

Bieg ruszył o 10:00 z Mostu Poniatowskiego.  „Porwał mnie” tłum spragnionych biegu zmarzniętych biegaczy. Nie wiedziałam ani jak szybko biegnę, ani ile już przebiegliśmy. Pierwsze kilometry myślałam tylko o tym, że… powoli robi mi się ciepło. W okolicach 5 kilometra spytałam kogoś o tempo i dowiedziałam się, że biegnę zdecydowanie za szybko jak na moje plany. „Trudno” pomyślałam i biegłam dalej. Porwała mnie atmosfera, doping, którego nie zabrakło mimo mrozu, muzyka i chęć sprawdzenia… jak długo wytrzymam to tempo. Nieco ryzykowna strategia, ale kto nie ryzykuje…

 

Jak już wspomniałam wcześniej w okolicach 7 kilometra dogonił mnie Piotrek (co z uwagi na to, że wystartował po mnie, świadczyło o zawrotnym tempie w jakim się przemieszczał:)) i kolejne kilka kilometrów biegliśmy razem tuż przed pacemakerami na 1:35. Około 10 kilometra zmusiłam się do sięgnięcia wody z punktu odżywiania (tu należy nadmienić, że w moim przekonaniu punkty te działały bardzo sprawnie). Udało mi się wypić tylko jeden łyk, bo woda była lodowata.  

 

W okolicach 15 kilometra zaczął się podbieg ulicą Belwederską.  To miejsce pewnie niejednemu biegaczowi dało dzisiaj w kość! To właśnie na tym etapie „uciekły” mi baloniki z 1:35. Wspinając się w górę pocieszałam się tylko myślą, że wystartowałam po nich więc pewnie strata czasu nie jest aż tak duża i być może nadal mam szansę na życiówkę…? Na 17-ym kilometrze „postawiłam się do pionu” i z pełną determinacją zaczęłam trochę przyspieszać. Ostatnie  kilometry wypełnione były fantastycznym dopingiem kibiców, którzy dodawali sił. Na kilometr przed metą już wiedziałam – na pewno będzie życiówka! Radość i euforia – tak mogę opisać mój finisz w 8. Półmaratonie Warszawskim.  Czas netto na mecie 1:33:51. Złamałam nie 1:35 a 1:34. Hurra! Piotrek też poprawił rekord życiowy (i oczywiście wyprzedził mnie w czasie netto o kilkadziesiąt sekund)

 

8. Półmaraton Warszawski

Życiówki zrobione. Jest powód do radości:)

 

Pobiegowe kwestie higieniczne…

Medal – bardzo ładny (już zajmuje honorowe miejsce:)), folie do okrycia się i napoje rozdawane po przekroczeniu linii mety świadczą o dużym profesjonalizmie organizatora.  Depozyt rzeczy działał szybko i sprawnie. Organizacji biegu nie można by było w zasadzie niczego zarzucić gdyby… faktycznie była wiosna. W panujących zimowych warunkach, a szczególnie kilkustopniowym mrozie szatnie-namioty i niemożliwość schowania się nawet na kilka minut w jakimś ciepłym miejscu okazały się sporym utrudnieniem. Plusem była duża ilość toalet – dzięki temu nie trzeba było stać w kolejce nawet tuz przed biegiem.

Jako biegaczce zabrakło mi natomiast możliwości wzięcia choćby szybkiego prysznica. Tym bardziej ze wiele osób musiało wrócić z Warszawy i na pewno nie wszyscy własnym środkiem lokomocji.  W moim przypadku to były ponad 2 godziny w zatłoczonym pociągu. Zapewniam, że zdecydowanie wolałabym być po kąpieli...

 

Jak zwykle bezpośrednio po biegu nie miałam apetytu tym bardziej, że posiłek stanowił zimny, paczkowany makaron. Pewnie w wiosennych warunkach atmosferycznych taki posiłek byłby ok.  Na mrozie po wysiłku zdecydowanie bardziej sprawdziło by się coś ciepłego. Szkoda, że nie udało się wprowadzić takich organizacyjnych zmian po tym jak już wiadomo było, że półmaraton odbędzie się w bardzo zimowej aurze. Trzeba natomiast przyznać plus za gorącą herbatę, która czekała na za linią mety.

 

Podsumowując…

Mimo tego, że pogoda chyba wszystkim uczestnikom (i organizatorom) 8. Półmaratonu Warszawskiego spłatała niemałego figla imprezę na pewno należy zaliczyć do udanych. Z zapowiadanych prawie 13 tysięcy biegaczy na linii startu stanęło 10 142 osób. Choć niektórych na pewno wystraszył mróz to jednak frekwencja i tak dopisała. Bieg ukończyło 10 074 osób, w tym 1892 kobiety. Gdyby ktoś zapytał „która byłam” to powiem, że dotarłam na metę jako 45 przedstawicielka płci pięknej. Ja wiem, że to nie najgorzej, ale najważniejsze, że Półmaraton okazał się dla mnie osobistym sukcesem. Pokonałam kolejną „barierę”. Wygrałam. Poza tym jestem zdania, że każdy kto dziś ukończył półmaraton w Warszawie – wygrał. Gratulacje dla wszystkich 10 074 biegaczy i biegaczek!

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Nikt jeszcze nie dodał komentarza

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy