Zaloguj się:

lub  
 
 

33. Półmaraton Gryfa

 

autor: Andrzej Ćwirko-Godycki, opublikowano: 18/06/2012

 

Choć planowałem uczestnictwo w Szczecińskim Półmaratonie Gryfa już wcześniej, to pierwszą próbę podjąłem dwa lata temu i niestety kontuzja pozwoliła jedynie na odebranie pakietu startowego i kibicowanie. Obiecałem sobie, że nie odpuszczę „Gryfa”.

W tym roku w Szczecinie „odeszła” bliska mi osoba, a nieplanowana wizyta stała się katalizatorem do ponowienia zamiaru przebiegnięcia tytułowego półmaratonu. Zapisałem się, opłaciłem wpisowe,  pozostało tylko przygotować się do tej rywalizacji. Letnie, rekreacyjne bieganie jest naprawdę ogromną przyjemnością, ale intensywne, wyczerpujące treningi w wysokich temperaturach i przy dużym nasłonecznieniu już niekoniecznie. Po drodze jeszcze urlop w Puszczy Augustowskiej, w gronie znajomych, z ogniskowymi „atrakcjami” -  nie było łatwo.

 

Wyruszyliśmy z moją Małgosią w piątkowy poranek (24 sierpnia) bez specjalnego pośpiechu, traktując cały wyjazd jako dodatkową przyjemność na koniec wakacji. Dotarliśmy do Szczecina w kilka godzin, trzeba przyznać, że coraz sprawniej można podróżować wykorzystując nowe krajowe „A” i „S”. Po pysznym obiadku popołudnie urozmaiciliśmy spacerem w Parku Leśnym Arkońskim, niezwykle urokliwym miejscu wypoczynku i rekreacji, bardzo często odwiedzanym przez szczecinian i gości. Tam też odbyłem sobotnie poranne rozbieganie ok. 6 km, dzień zaczął się pięknie.

Pakiet startowy odebrałem po południu na Miejskim Stadionie Lekkoatletycznym, a przy okazji skorzystałem, namówiony przez bardzo miłą dziewczynę,  z „Osobistej Analizy Wellness”. Stanąłem boso na urządzeniu, przez trzymane w dłoniach elektrody przepuścili przeze mnie prąd, po czym druga miła dziewczyna podsumowała wyniki. Otóż „mądra maszyna” okazała się dla mnie dość uprzejma, bo oceniła wiek metaboliczny na 38 lat. W innym aspekcie, już mniej delikatnie, wskazała na „nadmiar tłuszczu brzusznego” i zasugerowała zmianę w stylu życia :-). A moja Małgosia mówi, że jestem już taki chudy...

 

Organizatorzy zaplanowali start biegu na samo południe, od rana było aż nadmiar czasu i trudno go sensownie zagospodarować. Trudno też dobrać strategię żywieniową, by nie zjeść zbyt dużo, bo będzie ciężko lub zbyt mało i zabraknie sił. Kwadrans przed jedenastą ruszyliśmy spacerkiem na stadion, słońce intensywnie operowało na bezchmurnym niebie i zrobiło się bardzo ciepło. Duża część biegaczy stwierdziłaby, że pogoda się popsuła, wśród nich ja, bo łatwiej mi „podkręcić” organizm, gdy jest chłodniej. W ramach rozgrzewki zrobiłem kilka okrążeń wokół stadionu po tartanowej bieżni (jak fajnie się po tym biega) oraz tradycyjny swój zestaw ćwiczeń. Byłem przygotowany do startu, choć „mocy” nie czułem. Zamierzenia na bieg jak zawsze, pobiec na ile siły pozwolą, może padnie „życiówka”, bo tu (Szczecin) powinna być łatwa trasa. Starty były dwa i dwie bramy startowe. Start oficjalny, sprzed trybun, z zapowiedziami i honorami, po czym truchtem ok. 200 metrów i stanęliśmy przed drugą bramą w oczekiwaniu na ten właściwy, gorący. Przede mną masa ludzi, ale pomyślałem sobie, że dla strategii biegu to nawet dobrze, bo od początku nie będę mógł się za bardzo spieszyć, a potem, jak się rozgrzeję i złapię rytm,  sukcesywnie zacznę przyspieszać i wyprzedzać.

Zaczęło się od delikatnego podbiegu przy opuszczaniu stadionu, za chwilę dość mocno z górki do ul.Wojska Polskiego, jednej z głównych arterii miasta, na której już się „wypłaszczyło”. Kolejne zakręty, nowe ulice i nowe refleksje, że przecież miało być płasko, a tu cały czas naprzemiennie podbiegi i zbiegi. Na podbiegach oceniałem, że w drodze powrotnej będzie łatwiej zbiegać, na fragmentach obniżających się spadek nie wydawał się zbyt duży. Po okrążeniu Magistratu trasę pokonywaliśmy w odwrotnym kierunku i ku memu zaskoczeniu łatwe zbiegi okazały się trudniejsze do pokonania, a dotychczasowe długie podbiegi jakoś bardzo się skróciły. Topografia ul.Wojska Polskiego też nagle się zmieniła, jakaś pochylona w złym kierunku, fragmentami tylko płaska. Na dodatek na całej jej długości tylko jeden pas był wydzielony pachołkami dla biegaczy, drugim odbywał się ruch samochodowy. Gdy ulica przeszła z dwujezdniowej na jednojezdniową, szerokość pasa dla biegaczy okrojona została do ok. 1,5 m. Byłem zadowolony, że zostawiłem za sobą znaczną część rywali i nie muszę się tłoczyć w tej „kiszce”, ale wyobraźnia zadziałała i nie zazdrościłem biegaczom w większych grupach.  Jestem na dziewiątym kilometrze i już niedługo będę znał całą trasę, gdyż do pokonania mamy dwa identyczne okrążenia. „Agrafka”, punkt z napojami i trochę odpoczynku, bo jest z górki. Ukształtowanie terenu jeszcze raz pokazało swój pazur na ul. Szafera. Mocny podbieg, zwłaszcza w powtórnym okrążeniu, da się wielu biegaczom we znaki. Jeszcze około kilometra dystansu i wbiegam na stadion, ale to dopiero połowa dystansu na dziś. Już wcześniej zdałem sobie sprawę, że swego najlepszego wyniku w półmaratonie nie poprawię. Nie zwalniało mnie to jednak z walki o miejsce do ostatniego metra trasy. A tu było coraz luźniej, doganiałem i wyprzedzałem kolejnych biegaczy, przy czym sam raczej wyprzedzany nie byłem (tak pamiętam). Dopiero na ostatnim punkcie z napojami, tuż za „agrafką”, przechodzę do marszu, biorę kubek z wodą i uzupełniam płyny. Potrzebuję wody!! Wcześniej robiłem to w biegu, w zasadzie mocząc tylko usta, bo picie w ruchu zwykle kończyło się dla mnie wodą w nosie, bądź zachłyśnięciem. W tym czasie rejestruję trzech biegaczy, którzy przebiegają obok. Jednego doganiam szybko, dwóch pozostałych na wspomnianym wcześniej mocnym podbiegu na ul. Szafera i czuję ogień w mięśniach. Do mety pozostały niecałe dwa kilometry, muszę dać z siebie wszystko. I dałem, wyprzedziłem jeszcze jednego lub dwóch biegaczy, a przede mną stadion. Oczyma wyobraźni widzę już linię mety, koniec, ale rzeczywistość jest inna. Pachołki wskazują, że do obiegnięcia jest jeszcze cały stadion. Biegnę i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że to przecież runda honorowa dla mnie, dla każdego z biegaczy, którzy ukończą dzisiejszy bieg. To samo czułem w Sztokholmie, gdy na stadionie olimpijskim kończyłem swój pierwszy maraton, pośród aplauzu wypełniających trybuny kibiców.  Moja Małgosia z wujem Zenkiem siedzą na trybunach i widzą mój tryumf, jestem szczęśliwy. Meta, medal, strefa dla zawodników z napojami, batonami, posiłkiem regeneracyjnym. Biorę wodę, dwa batony i siadam na ławeczce pod parasolem. Kilka łyków bardzo mi pomaga i zaczynam odbierać inne bodźce, zwłaszcza od stóp, chyba mam pęcherze.

Odpoczynek na murawie nie trwał długo, bo po takim wysiłku zawsze szybko marznę. Zmierzam więc do Małgosi po torbę z rzeczami i idę się odświerzyć, i przebrać w suche.

Organizatorzy przyjęli trzygodzinny limit czasu na pokonanie dystansu 21,098 km. Okazuje się, że mamy jeszcze ponad godzinę do oficjalnej dekoracji zwycięzców i zastanawiamy się co robić dalej.  Od sędziów nie otrzymałem potwierdzenia o wcześniejszym wywieszeniu wyników (pomiar czasu był robiony elektronicznie), ale „coś” mi mówiło, by zostać do końca. W międzyczasie pijemy kawę i soki w kawiarni, potem wracamy do kibicowania.

 

Niezwykłym, wspaniałym i wzruszającym okazał się finisz jednego zawodnika, Roberta Pawłowicza. Ten SPORTOWIEC, o kulach, kończył swój bieg, rundę honorową w asyście kilku pięknych hostess, przy oklaskach i owacjach na stojąco wszystkich obecnych na stadionie. To była atmosfera.....

Podczas dekoracji zaczęło rzęsiście padać. Nagradzającym i nagradzanym nie było czego zazdrościć, zaś kibiców chronił dach nad trybunami.

Dla mnie największym zaskoczeniem była dekoracja kategorii M50, gdy na trzecim miejscu usłyszałem swoje nazwisko. Jak na skrzydłach zbiegałem z prawie najwyższego rzędu siedzeń na trybunach aż na płytę boiska. Było warto, podium i puchar to wspaniała sprawa, a moi najbliżsi byli naprawdę dumni. Ostatecznie zakończyłem rywalizację na 45 miejscu w kat. OPEN (na 831 startujących) i 3 miejscu w kat. M50 z czasem 1:30:04.

Wizytę u wuja zakończyliśmy pysznym obiadem i ruszyliśmy w drogę powrotną. To był fantastyczny weekend.....

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Nikt jeszcze nie dodał komentarza

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy