Zaloguj się:

lub  
 
 

90-ty Koszycki Maraton Pokoju [RELACJA]

 

autor: Iwona Ludwinek-Zarzeka, opublikowano: 09/10/2013

Od początku towarzyszył mi stres. A to, że daleko. A to, że nie wiadomo jak będzie, nie wiadomo jak tam dojedziemy, gdzie będziemy nocować. Ostatecznie okazało się, że wszelkie obawy były mocno na wyrost...

 

Walka o zapisy? Nie tym razem.

Najstarszy maraton w Europie (90-ta edycja) zbiera niesamowicie małą liczbę uczestników - ok. 1500. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Na spokojnie zapisaliśmy się wraz z małżonkiem, opłaciliśmy start (24 euro) i wtedy pozostało nam tylko czekać.

 20131005 144749

Zatem w drogę!

Jako, że jechaliśmy samochodem i chcieliśmy, by kierowca był wypoczęty, podróż rozplanowaliśmy od piątku do poniedziałku, w międzyczasie nocując w Krynicy Górskiej.  W sobotę bez większych problemów zajechaliśmy do hostelu w Koszycach, po czym niespiesznie zwiedzając starówkę, skierowaliśmy się do biura zawodów znajdującego się w galerii handlowej. Bardzo sprawne wydawanie pakietów, wolontariusze mówiący po angielsku. W plecaczku prócz ulotek i numeru startowego znalazła się naprawdę ładna i dobra jakościowo koszulka techniczna (damska!), żel, batoniki, suplement zawierający m.in. magnez, fostor, żelazo.

Wcześniej czytaliśmy, że miasto żyje tym maratonem, nie spodziewaliśmy się jednak czegoś takiego! Apteka i hotel o nazwie „MARATON”, w restauracji maratońskie menu, statua biegacza, pamiątkowa tablica z wyrytymi na niej nazwiskami dotychczasowych zwycięzców biegu, a wisienką na torcie jest wielki znicz, zapalany na czas trwania imprezy.

 

Wielki dzień

Godzina 5.00 - budzik był bezlitosny. Poranna toaleta, śniadanie składające się z bułek i miodu, ostatnie poprawki chipa, numerów startowych (na przód i tył) i piechotą ruszyliśmy do ośrodka sportowego, w którym znajdował się depozyt. Tu, mała niespodzianka. Zwyczajowo wolontariusze zbierają oznaczone worki z rzeczami, tu każdy miał swoją szafkę, na którą naklejało się karteczki z numerami startowymi. Nie było żadnych zabezpieczeń, kłódek, więc liczyliśmy jednak, że plecaki zostaną nienaruszone. Na szczęście dostępny był również depozyt rzeczy wartościowych, który już zapewniał większe bezpieczeństwo. Nie zauważyłam  podziału na szatnię damską i męską, nikt jednak nie wydawał się szczególnie tym zażenowany.

 

20131005 141639

Maraton przyjazny kobietom...

Chwilę przed godz. 9 dotarliśmy na start. Tu także nowości: wolontariusze kierowali nas do stref, posługując się  logiką dla siebie tylko znaną. Wszystkie panie umiejscowiono wraz z pacemakerem na 3 godziny, podczas gdy mojego męża, który na ten czas się właśnie nastawiał wciśnięto trochę z tyłu, za tasiemką. Generalnie maraton szczyci się, że jest szczególnie przyjazny wobec kobiet, więc być może tak właśnie okazano nam swoją sympatię. Obawiam się jednak, że wielu panów nie było szczególnie zadowolonych...

 

Start

Maszyna ruszyła! W akompaniamencie muzyki klasycznej, a kilkadziesiąt metrów dalej orkiestry raźno nam przygrywającej, biegacze  rozpoczęli swą  podróż przez koszyckie ulice.

Trasa maratonu stanowi dwie pętle wiodące przez centrum, starówkę i typowe blokowiska, podobne do tych, które możemy znaleźć w naszych, polskich miastach. Co mnie zachwyciło, to liczba i nastawienie miejscowych kibiców: wiwatowali piwosze przy barowych stolikach, przechodnie, zakonnice. Klaskano z chodników, balkonów, alejek parkowych. Nigdzie nie odczuwało się samotności: ludzie byli wszędzie. I biegacze i kibice. Zewsząd pokrzykiwano motywujące „hop, hop, hop” :) Na domiar tego, trasa koszyckiego maratonu jest bardzo szybka: dużo długich, lekkich zbiegów, prawie niezauważalne podbiegi. Do tego termin, początek października, daje nadzieje na przyjemny chłód. I tak było. Biegliśmy w temperaturze 14-15 stopni, a nad nami świeciło radosne słońce.

Punkty z napojami umiejscowiono co 2,5 km, za to punkty z żywnością ustawiono dopiero za połówką maratonu (przynajmniej ja wcześniej żadnego nie zauważyłam). Jeśli zatem ktoś jest przyzwyczajony do jedzenia już od pierwszych kilometrów, a nie wziął ze sobą np. żelu, mógł mieć mały problem. Na drugim okrążeniu bananów i pomarańczy było już w bród; nie sposób skorzystać ze wszystkich przystanków odżywczych. Świetną sprawą były małe buteleczki z izotonikiem - napój nie wylewał się przy gonitwie za życiówką...

20131006 151105

Po pierwszym okrążeniu osoby startujące na dystansie półmaratonu zakończyły swój bieg. W tym też momencie zobaczyłam, jak bardzo przerzedziło się na trasie. Znany już profil pozwolił mi rozplanować poszczególne kilometry. Wiedziałam, że jeśli chcę wykonać choć minimum swoich założeń, muszę przyspieszyć po 30-tym. Ściana? Nie myślałam  o tym. Skupiłam się na celu, podkręcaniu tempa, ale i na tym, by przystopować z jedzeniem. Czułam, że to, co do tej pory przyswoiłam, spokojnie mi starczy aż do końca, a jednocześnie utrzyma mnie w lekkości i świeżości. Od 40 km leciałam jak na skrzydłach. Chociaż ogólne zmęczenie i ból dawały się we znaki, te 2,195m pokonałam najszybciej. Na mecie czekał już mój mąż, a wraz z nim cały sztab opiekuńczych wolontariuszy. Radość, spełnienie i błogość. Wiedziałam wtedy i wiem dziś, że zrobiłam wszystko tak, jak trzeba. Niczego bym nie zmieniła. Znalazłam się po prostu w odpowiednim miejscu i zrobiłam to, co do mnie należało. Przebiegłam 90th Kosice Peace Marathon z czasem 3:47:04.

 

Do mety dotarło równo 1500 maratończyków, w tym 157 kobiet. Ponadto w tym samym czasie odbywał się półmaraton, bieg sztafetowy, minimaraton, wyścig na handbike'ach i wózkach inwalidzkich. Wspaniali kibice, ładna, szybka trasa, bardzo dobra organizacja. W połączeniu ze zwiedzaniem miasta był to jeden z moich najlepszych wyjazdów biegowych.

Dodaj komentarz

Komentarze (2)

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy