Zaloguj się:

lub  
 
 

Supermaraton Gór Stołowych – prawie 50km w absurdalnym upale.

 

autor: Katarzyna Żbikowska-Jusis, opublikowano: 05/07/2015

Zapisy na Supermaraton Gór Stołowych (SGS) odbywały się ładnych kilka miesięcy wcześniej. Zdecydowałam się na udział głównie dlatego, że od kilku osób usłyszałam jaka to piękna trasa i w ogóle wspaniała impreza. Udało się zapisać i… w natłoku zajęć nie myślałam zbyt wiele o tym biegu praktycznie aż do startu.

Jako, że w tym sezonie wszystkie biegi w górach potraktowałam z założenia treningowo i nie miałam zamiaru napinać się na wynik więc stres związany ze startem w zasadzie mnie nie dotyczył. Przyjechaliśmy do Pasterki w piątek po południu aby odebrać pakiety. Pakiety w tym roku były co prawda wyjątkowo ubogie – gdyby nie koszulka, za którą dodatkowo zapłaciłam nie miałabym praktycznie nic poza jednym batonem energetycznym, który przydał mi się na trasie. Sponsorem była mara Salomon, a w okolicach startu ani mety nie było nawet jednego stoiska tej formy, na którym można by obejrzeć nowości czy przymierzyć sprzęt, nie mówiąc już o dokonaniu zakupu.  Jak już firmuje się imprezę swoim brandem to wypadało by się chociaż trochę pokazać…

20150704 105706

Stan gotowości: obowiązkowa biała czapka z daszkiem, krem z filtrem UV i 2 litry wody w bukłaku!

Nocowaliśmy w niedalekim Radkowie. W przeddzień startu wszyscy zawodnicy otrzymali SMS z informacją, że godzina startu została przełożona z 9:00 na 11:00 „ze względów bezpieczeństwa”. W pierwszej chwili wydało mi się to niedorzeczne jako, że ta informacja przyszła niemal równolegle wraz z komunikatami o fali gorąca i niebezpiecznych upałach, które nadchodzą. Halo… start powinien być wcześniej…? Okazało się jednak, że nie chodzi o temperatury, ale o zawody rowerowe rozgrywane po czeskiej stronie tego samego dnia. Najwyraźniej organizator coś przegapił. Osobiście nie przejęłam się tą informacją. W końcu i tak będzie gorąco, a… przynajmniej się wyśpię. Dla matki-biegaczki, która przez większość dni w roku nie może się dobrze wyspać perspektywa  późniejszego startu prezentowała się wyjątkowo optymistycznie.

Na start musieliśmy dojść około 2 kilometrów z parkingu ścieżką prowadzącą przez łąkę. Żar lał się z nieba już koło 10 i perspektywa pokonania 50-o kilometrowej trasy górskiej w tych warunkach zaczynała się jawić coraz „ciekawiej”.

20150704 105819

Na kilka minut przed startem

Start spod schroniska w Pasterce odbył się punktualnie. Ruszyliśmy naprzód biegiem. Gorąco, gorąco, coraz goręcej…  Przez pierwsze kilka kilometrów trasa strasznie mi się dłużyła. Patrzyłam na zegarek z GPSem i nie mogłam uwierzyć, ze minęło dopiero 5 czy 7 kilometrów. Ale potem, od 8 km, gdzie był pierwszy punkt żywieniowy coś się zmieniło. Od tej pory biegłam „sercem” aż do końca - tak jak opisywał w swojej ksiazce ultramaratończyk Dean Karnazes, tak jak ja sama pisałam w swojej książce. Nie będzie przesady jeśli napiszę, że cieszył mnie niemalże każdy krok. Było ciężko – to fakt, było piekielnie gorąco, miałam ze dwa kryzysy na trasie, ale cały czas podobało mi się wszystko. Sukcesywnie przemieszczałam się do przodu – z jednej strony bez „zabijania się” o lepszy wynik, a z drugiej strony bez niepotrzebnego marnowania czasu po drodze. Tam, gdzie dało się biec – biegłam, ćwiczyłam zbiegi karkołomnymi ścieżkami mając kilkakrotnie „duszę na ramieniu” i obawiając się, że jeden nieuważny krok i polecę w dół na kamienie i korzenie… Podchodziłam w górę żwawo bez większego trudu.

20150704 125250

Wśród skał panował przyjemny chłód. Chciało by się zostać tam dłużej...

Największy kryzys dopadł mnie niedaleko końcówki przez zbiegiem do Karłowa. Dość długi, w zasadzie płaski odcinek ścieżki usianej korzeniami i kamieniami dał mi naprawdę mocno w kość. Jeden nieuważny krok i leżę…  Starałam się biec, ale co rusz potykałam się o wystające przeszkody, co boleśnie odczuwał palec mojej prawe stopy. „Jeszcze moment, a znienawidzę drzewa”  - przyszło mi na myśl kiedy pokonywałam kolejny odcinek pełen wystających korzeni. Zbieg i szosa  w Karłowie. Niektórzy szli. Ja biegłam. Może nie za szybko, ale sukcesywnie truchtem do przodu. Finisz – ponad 600 stopni schodów na Szczeliniec. Adrenalina połączona z chęcią znalezienia się już na mecie dodała mi niebywałych sił. Na górę niemalże wbiegłam. Metę przekroczyłam po 7h 49 min. Podobno to nienajgorszy czas. Byłam gdzieś w połowie stawki. Czyli nieźle – jak na bieg treningowy całkiem dobrze. Byłam zadowolona i, co najważniejsze, w dobrej formie. Nie padłam, nie zemdlałam ani nie czułam się przeokrutnie „zajechana”. Po pół godziny odpoczynku i wczuciu się w atmosferę na mecie zeszłam jeszcze całkiem żwawo do Pasterki. W sumie tego dnia pokonałam  pewnie około 54 km.

20150704 185551

Na mecie z Damianem

Wieczorem w Pasterce odbywało się zakończenie biegu, losowanie nagród i koncert. Trochę szkoda, że mnie już ominęły te atrakcje, ale przez to, że nocleg mieliśmy w Radkowie nie zostaliśmy do wieczora w Pasterce. Marzyłam o prysznicu. Po przedzieraniu się przez 50km trasy wyglądałam jakbym stoczyła niemałą batalię…

Podsumowując – Supermaraton Gór Stołowych to wspaniała impreza. Na pewno tu wrócę! I zdecydowanie polecam wszystkim!

20150704 185913

Meta na Szczelińcu dostarczyła wrażeń - nie tylko sportowych w postaci pokonania kilkuset schodów, ale też widokowych

 

Informacje praktyczne

Jeśli planujesz udział w Supermaratonie Gór Stołowych i nie wiesz co i jak - poniżej mała „ściąga”:

Nocleg

Warto nocować w Pasterce, bo dzięki temu po pierwsze nie trzeba będzie rano wędrować na start (to akurat nie było jakimś wielkim problemem, ale warto mieć to na uwadze) a przede wszystkim będzie można zostać na zakończeniu imprezy nawet będąc mocno zmęczonym. Na miejsca noclegowe trzeba jednak „polować” wcześnie. Baza noclegowa jest niewielka, a chętnych w tym terminie nie brakuje.

Trasa

Mnie osobiście trasa zachwyciła - przede wszystkim ze względu na walory wizualne. Góry Stołowe są piękne, urozmaicone, ciekawe: formacje skalne, w których dodatkowo czuć było przyjemny chłód, malownicze ścieżki, piękne widoki.  Wszystko to razem sprawia, że trasa SGS jest po prostu interesująca. Ze  sportowego punktu widzenia trasa ta pozwala na pokonanie jej w wielu miejscach po prostu biegiem. W porównaniu do kilku innych maratonów i ultra maratonów górskich, gdzie spory odestek trasy stanowią strome podejścia lub bardzo strome zbiegi (gdzie nie każdy potrafi zbiegać) tutaj naprawdę przez większość czasu można biec.

Sprzęt

Sprzęt należy dopasować do pogody – to oczywiste. W upale najważniejsza była odpowiednia ilość wody. Co prawda punkty żywieniowe były usytuowane równomiernie i zapewniały wszystko co potrzeba jednak nie było np. żeli energetycznych więc jeśli komuś to potrzebne należy zabrać ze sobą. Na punktach były owoce – banany, arbuzy, pomarańcze, a później też cytryna i pomidory z solą. Były też rodzynki, ciastka, wafelki,  napoje izotoniczne, woda a na końcówce coca-cola.

Kije trailowe – kwestia  preferencji.  Ja za namową kolegi wzięłam je ze sobą, ale prawdę mówiąc następnym razem ich nie wezmę. Na trasie mało jest naprawdę stromych podejść i naprawdę stromych zbiegów, gdzie kije faktycznie mogłyby mocno pomóc. Przez większość czasu przeszkadzało mi, że musze je nieść. Na technicznych odcinkach miedzy skałami bardziej przydały by mi się wolne ręce, żeby móc się chwycić skały. Ale tutaj oczywiście wszystko zależy od tego co kto woli.

 

W tym roku Supermaraton Gór Stołowych odbył się 4 lipca. Informacje o biegu, zapisach i wynikach mozna znaleźć na stronie biegu.

Dodaj komentarz

Komentarze (29)

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy