Zaloguj się:

lub  
 
 

Ekstremalny Rajd na Orientację - Dymno 2012 - relacja

 

autor: Dorota Szparaga, opublikowano: 05/06/2012

Decyzja o udziale w Dymnie było dość spontaniczna. Propozycja padła na treningu biegowym w Ergo. Już od dawna chciałam spróbować rajdu przygodowego, więc jak się nadarzyła okazja, to postanowiłam skorzystać.

 

Zasady w telegraficznym skrócie.

DYMNO - DŁUGODYSTANSOWY Marsz na Orientację
Możliwe formy startu:

  • A/ Trasa piesza na dystansie ok. 50 km z limitem czasowym 13 godzin. Start indywidualny.
  • C/ Trasa rowerowa na dystansie ok. 100 km z limitem czasowym 12 godzin. Start indywidualny.
  • E/ Trasa ekstremalna na dystansie ok. 120 km z limitem czasowym 18 godzin zawierająca etapy: piesze (ok. 30 km), rowerowe (ok. 80 km), kajakowe (ok. 10 km) + odcinki i zadania specjalne z zakresu nawigacji terenowej. Start w zespołach dwuosobowych.

Miejsce: teren Puszczy Białej i Kamienieckiej, Start: Stare Bosewo, Gmina Długosiodło
Nasz wybór: trasa E
Punkty kontrolne: 35 punktów kontrolnych na etapie pieszo-rowerowym, 10 punktów kontrolnych na kajaku
Punkty przeliczeniowe: 4 PP za „piesze”, 2 PP za „rower”, 2 PP za „kajak”,
Zadanie specjalne: ZS, 5 PK zaznaczonych na ortofotomapie, zadanie obowiązkowe, za osiągnięte punkty nie ma punktów przeliczeniowych
Odcinek specjalny: OS – do przepłynięcia na kajaku zadany odcinek, 4 PK
Limit czasu: 18h
Cel: zdobycie 100 punktów przeliczeniowych
Warunki klasyfikacji:  4PK rower, 2 PK pieszo, 4 PK kajakiem, ZS, OS, limit czasu
 

Przed startem

Do bazy docieramy w piątek około 23.30. Szybki odbiór numerów, przygotowanie rowerów oraz camelbacka’a i ubrań. Nocleg na sali gimnastycznej w szkole w śpiworze na twardej podłodze potraktowałam jako wstęp do sobotnich czekających mnie przeżyć. Od godziny 5 rano niektórzy już urzedują, więc spać się nie da. O 6 rano dostajemy mapy: dwie duże, jedną z rozświetleniami punktów i ortofotomapę na zadanie specjalne. Pochłaniając śniadanie i ślęcząc nad mapami obgadujemy strategię z moją współnapieraczką. Rozważamy najpierw rower, potem bieg uwzględniając fakt, że kajaki są od godziny 12. W końcu jednak podejmujemy decyzję o rozpoczęciu biegiem. Zbieramy się nieśpiesznie, gdyż właśnie nadeszły ciemne chmury i zaczęło lać.

Startujemy o 7.10 z lekkim opóźnieniem, w końcu przed nami aż 18h do dyspozycji, no to co się spieszyć. Aura zachęca: leje i wieje. Decydujemy się na rozpoczęcie biegiem z kilku powodów: w deszczu łatwiej się biegnie niż jedzie rowerem, mniej się marźnie, łatwiej wejść na PK i nie trzeba pamiętać gdzie się rower zostawiło. Poza tym bieg jest bardziej wyczerpujący niż rower, więc trzeba to zrobić na początku. Początkowo nasza strategia wydaje się właściwa, gdyż na pierwszych PK spotykamy się z rowerzystami. Ponadto na zadaniu specjalnym, umiejscowionym na wielkim polu poprzecinanym rowami melioracyjnymi, tym bardziej wersja biegowa wydaje się rozsądniejszą opcją niż rower.

Biegnąc do dwóch punktów w miejscowości Długosiodło o numerze 1 (wiata skansenu) i 2 (szczyt górki) nieco się zgrzałyśmy – mając na sobie koszulki z długim rękawem i cienkie kurtki. Następnie biegniemy przez grząskie, nierówne pole na 15PK (przepust). Potem gnamy w miarę dobrymi drogami na odcinek specjalny, gdzie natrafiamy na pierwsze schody a ja pierwsze oznaki chłodu. Nie możemy ustalić gdzie jesteśmy po mimo w miarę dokładnej ortofotomapy. Stoimy „niezorientowane” na wielkim polu poprzecinanym mnóstwem rowów melioracyjnych i usianym nielicznymi kępkami drzew. W tle przelatujące sarny w tę i z powrotem. Nagle w oddali pojawia się dwóch chłopaków. Przez krótką chwilę liczymy, że pomogą nam ustalić nasze obecne m-ce położenia. Niestety nasze nadzieje są płonne, gdyż chłopcy są jeszcze bardziej zagubieni niż my. Rozbiegamy się w różne strony. Ku naszej radości obieramy właściwy kierunek na PK, czego trafność potwierdzają rowerzyści, którzy gnają jak szaleni do tego punktu.  W ramach atrakcji jeden z pięciu PK jest usytuowany za bardzo szerokim rowem melioracyjnym, który ku zdziwieniu kolegi udało nam się przeskoczyć. Potem idzie jak spłatka - odbijamy kolejne punkty uważając żeby nie wziąć stowarzyszy tzw. punktów mylnych. Problemem jest jedynie obsługa perforatora – w moich zmarzniętych spuchniętych dłoniach przestały działać palce i nie mogę jedną reką odbić karty. Na polu pojawia się coraz więcej napieraczy.

Po sukcesie na zadaniu specjalnym śmigamy po polach i łąkach porośniętych wysokimi trawami na PK10 (Koniec rowu). Kilometry lecą niepostrzeżenie podobnie jak czas. Kolejny PK13 (granica kultur) osiągamy w miarę sprawnie. Wokół swojskie klimaty: zapach wsi, pasące się bydło, rozległe pola. Drogę do kolejnego PK pokonujemy częściowo asfaltem - dłuższa, ale lepsza droga umożliwia szybszy bieg. W międzyczasie jakaś pani proponuje nam podwózkę do Lubiela, ale z przykrością musimy odmówić. Naszą drogę na PK11 (szczyt) żywo śledzi pasące się bydło a szczególnie cielaczki, na wszelki wypadek przyśpieszamy. Po drodze spotykamy sporo rowerzystów w przeciwieństwie do piechurów. Mamy już na liczniku ponad 35km, co powinno nas zaniepokoić ale napieramy pieszo dalej. Przy próbie dotarcia do PK12 o unikalnej nazwie „Kępa drzew” mamy trochę kłopotów, choć wydawało się, że powinno to być proste. Potem już zakręcamy się na maxa próbując dotrzeć do PK17 o zachęcajacym opisie: „Drzewo na skarpie, zachodnia strona cieku, brak kładki (płytko),...”. Ku naszej uciesze na polu spotkamy miejscowego, który uczy swoje kilkuletnie dziecko jeździć samochodem. Patrząc na naszą wyczyszczoną mapę pomaga nam się zlokalizować. Jest bardzo ciekaw, gdzie idziemy i czego szukamy. Odpowiedź: „Szukamy drzewa” nieco go dziwi, więc czym prędzej się oddalamy. Na punkt wchodzimy od najgorszej strony, zdobycie go wymaga przeprawienia się wpław przez rzeczkę. Robi się coraz trudniej: lekkie zmęczenie, mokre buty a kolejne punkty przychodzą coraz mozolniej. Kierujemy się na etap kajakowy, obierając drogę „na sagę” wzdłuż Narwi. Początek pokonujemy ścieżką, ale potem kończy się sielanka i zaczynają się krzaki, połamane gałęzie oraz pokrzywy. Garmin pokazuje ponad 45 km i pada. Po około 8 godzinach od momentu startu docieramy na kajaki, gdzie zdobywamy „jawny” PK33 (szczyt). W nogach mamy już około 50 km, więc cieszę się na ten kajak jako odpoczynek dla nóg. I to jest koniec pierwszej w miarę komfortowej części rajdu. Jeszcze mam siły, żeby uśmiechać się do zdjęć. Na punkcie kęs pożywnego banana i na wodę.

 

II Etap - kajakowy

Sam autor trasy pomaga nam ściągnąć kajak do wody. Punkt A mamy zamiar zdobyć z brzegu, na szczęście powstrzymuje nas przed tym przesympatyczny chłopak z obsługi rajdu, który mówi, że z kajaka też się da. Kolejny punkt B jest ukryty w trzcinach. Podchodzimy do niego z drugiej,  dużo gorszej strony, choć wcześniej zauważam pogniecione trzciny. Wypływając z trzcin z właściwej strony ułatwiamy zadanie ekpie podążającej za nami. Za to, potem, my śledzimy ich.

Następnie płyniemy do punktu P, umiejscowionego w trudno dostępnym miejscu. Wysiadam z kajaka, sadząc, że łatwiejsze będzie dojście z brzegu. Jednak po przebrnięciu przez trzciny okazuje się, że dotarcie do punktu wymaga przeprawienia się przez głeboką wodę a jedyny „most” to powalone drzewo. Porzucam szybko tę myśl szybko ze względu na duże ryzyko skąpania się. Na szczęście „współnapieraczka” podpływa i zdobywa punkt zgarniając mnie po drodze.

Manewrowanie do punktu E, umiejscowionego w odpływie krętej, wąskiej rzeczki nie jest trywialne.  Jednak zdecydowanie najtrudniejszy był punkt F, również umiejscowiony w odpływie rzeczki o wdzięcznej nazwie „Wymakracz”. Decydujemy, że szybszym rozwiązaniem będzie przeciągnięcie kajaka. Wpadam do wody prawie po pas. Przez jakiś czas targam dzielnie kajak, ale co chwila się zapadam, więc postanawiamy, że pójdę dalej pieszo a raczej wpław. W oddali w trzcinach majaczy pomarańczowy kapok – to chłopak z ekipy przed nami szuka uparcie punktu w trzcinach. Natrafiam na jego współtowarzyszkę w kajaku. W tym samym momencie cała nasza trójka dostrzega punkt, który był około metra od ich kajaka. Przynajmniej nie na darmo się skąpałam. Potem zdobywamy w miarę szybko pkt. G przeprawiając się pod konarami drzew i ruszamy na odcinek specjalny, który jest odpływem do Narwi.

Odcinek specjalny to trasa dość szeroka i długa. Pierwszy PK odbijamy w miarę szybko ale za to kolejnych nie widać, choć płyniemy i płyniemy. W końcu natrafiamy na kolejne dwa PK. Natomiast ostatni jest umiejsciowiony pod mostkiem, w którym jest pod prąd. Punkt zdobywamy za drugim podejściem, ale wypływamy za trzecim, bo ciągle nas z powrotem wpychało pod mostek. Obowiązkowy odcinek specjalny zaliczamy zdobywając 4 punkty przeliczeniowe.

Mamy teraz dwie opcje: płynąć na około lub przeciągnąć kajak górą. Wybieramy drogą krótszą -lądową. Po wyjściu na brzeg zaczynamy trząść się z zimna. Linka z kapoka musi wystarczyć - a kajak waży jakby był z ołowiu. Już wiem jak to jest umrzeć z zimna. Zatrzymujemy się na zamkniętej bramie. Pijany gospodarz - ku naszej radości - wychodzi z gospodarstwa pozwalając przeciągnąć kajak przez swój teren. Pomimo szczerych chęci jest zbyt zawiany by pomóc. Ja ciągnę kajak, „współnapieraczka” pcha, a gospodarz nawija próbując od czasu do czasu pomóc. Autochton odprowadza nas do jeziorek i zaprasza na wakacje. Na jeziorkach zdobywamy kolejny PK, ale niestety dwa kolejne odpuszczamy w obawie niedotarciem o czasie na zakończenie etapu kajakowego. Marzę o ciepłym, suchym miejscu a tymczasem środek jeziora, zimno, mokro i trzeba wiosłować, co idzie mozolnie, szczególnie, że płyniemy pod prąd. Ze względu na silny prąd wejście do zatoki sprawia nam spory kłopot, ale w końcu docieramy na miejsce. Wymieniamy kartę kajakową na pieszą. Z wielką radością przebieram się w nieprzemakalne spodnie (rychło w czas) i suchą bluzę. Zgrabiałe palce uniemożliwiają mi zapięcie suwaka. Dopóki współtowarzyszka mi nie pomoże, eksponuje przez jakiś czas bieliznę. Obie trzęsiemy się jak osiki. Jest godzina 19.45, zbliża się noc a przed nami około 10 km w linii prostej do bazy. Chyba jako jedyne dotarłyśmy na kajaki bez roweru, co okazuje się ogromnym błędem.

 

III Etap - pieszy

Niestety z powodu intensywnego bólu kolan „współnapieraczki” nie możemy kontynuować biegu i w kierunku bazy podążamy szybkim marszem, trzęsąc się z zimna. W namierzeniu PK18 w Borkach Pasiekach pomagają nam chętnie nieproszeni o pomoc autochtoni. Dzięki nim wychodzimy gruntową drogą prosto na punkt w postaci „Kępy drzew”. Powoli otacza nas ciemność.  Zziebnięte podążamy w kierunku PK35 („Ujście rowu do rzeki Wymakracz”).  W trakcie drogi od czasu do czasu dopadają mnie przywidzenia – w pewnym momencie postanowiam pokonać nieistniejącą przeszkodę na płaskim asfalcie a potem obie krzak uznajemy za zająca. Ostatni punkt (PK35) zdobywamy bezproblemowo, ale jeszcze długa droga przed nami. Idziemy ciemną gruntową drogą szukając skrótu do cywilizacji. Dotarcie do bazy zajmuje nam prawie 3 godziny a rowerem byśmy śmignęły jak strzały. Po drodze moja „współnapieraczka” wspomina między wierszami, że na rower już nie idziemy, choć to determinuje ukończenie rajdu. Z jednej strony mnie to cieszy, bo oznacza, że nie będę już marznąć. Z drugiej próbuje ją przekonać do dalszego napierania – wykonałyśmy ogromny wysiłek i szkoda byłoby to zaprzepaścić. Niestety moja zdolność przekonywania zawodzi. I tak w bazie w Bosewie kończymy nasz Ekstremalny Rajd Przygodowy na Orientację zdobywając 64 punkty przeliczeniowe.

 

IV etap - baza

W bazie dostajemy przepyszny, świeżo zrobiony obiad dwudaniowy i ciepłą herbatę a na pociesznie dyplom. Rozmawiamy na temat rajdu z kolegą, który ukończył już kilka godzin temu. W międzyczasie pojawiają się kolejni napieracze, ale część nadal jest na trasie.

Ku mej wielkiej radości jest gorąca woda - pod prysznicem spędzam z półgodziny a może więcej. Przez chwilę jest pomysł, żeby wracać do Warszawy, jednak zostajemy na nocleg na sali. Podobnie jak poprzedniej nocy śpię na podłodze bez kalimaty, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Budzę się około 6.30 rano, choć poszliśmy spać około 1.00. Na śniadanko przepyszne drożdżóweczki od organizatora. Przed odjazdem podziękowania i pożegnania z przemiłymi organizatorami. Zmęczenie na poziomie standardowym, trochę czuję kolana. Niesmak z powodu nieukończenia, ale za to dużo cennych doświadczeń na przyszłość. No i rower nieubłocony.

 

Podsumowanie

Etap pieszy:
11PK, 44 PP, dystans: około 55km
 Etap kajakowy:
8PK, 4 PK OS, 20 PP, dystans: 14km
 Etap rowerowy:
0 PK
 

 

Wynik końcowy
Punkty: 64
Czas: 15h
Pozycja: NKL aczkolwiek byłyśmy pierwsze wśród 4 NKL
Jedzenie na trasie: 2 bułki z miodem, 100g suszonych śliwek, 75 g suszonej żurawiny, banan
Picie: 1l wody

Wnioski

Należy zaplanować:

  • wariant zdobywania poszczególnych PK
  • ilość km do zrobienia w podziale na piesze i rowerowe,
  • kontrolne punkty czasowe
  • suche rzeczy na etap kajakowy, co determinuje dotarcie rowerem albo oddanie rzeczy na przepak
  • racjonalne oszacowanie możliwości swoich i partnera
  • rozłożenie sił
  • dostarczanie regularnie paliwa

Ten rajd był dla mnie bardzo kształcącym doświadczeniem, zarówno w zakresie planowania takich startów, jak i weryfikacji własnych możliwości. Nie mniejsze znaczenie ma dokształcenie umiejętności nawigacji i logistyki. Przede wszystkim jednak, nabrałam respektu do pogody i wiem, że moje umiejętności w kajaku wymagają pracy. Najbardziej zapamiętam doskwierające zimno, natomiast zmęczenie fizyczne nie przekroczyło akceptowalnego poziomu. Jak to doświadczona „współnapieraczka” powiedziała: „Dla jednych rajd to „racing” a dla innych „adventure”. Dla nas do połowy było to coś pomiędzy „adventure” a „racing”, ale na końcu to już raczej „cold slow adventure”. Grunt, że obie nie wpadłyśmy w stan hibernacji a poza tym zimno konserwuje:)

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Nikt jeszcze nie dodał komentarza

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy