Zaloguj się:

lub  
 
 

Przez błoto, przez wodę, przez przeszkody... czyli błotne zawody nie tylko dla twardzieli

 

autor: Iwona Ludwinek, opublikowano: 16/07/2012

Rowy melioracyjne, błoto, gałęzie poutykane na każdym kroku. Gdy tylko na moment nasza uważność umyka, Matka Natura daje nam mocnego kuksańca i podtyka wystające z ziemi korzenie lub zahacza grube, trawiastopodobne twory. Ale nie tylko Ona postanawia zrobić nam na złość. To Wielki Org wydaje wyrok i wylewa na nas wielką czapę błotnistej mazi. Brzmi potwornie? Otwórz oczy, tak właśnie wyglądają biegi z typu brytyjskiego Tough Guy, aczkolwiek w wersji light. W Polsce  Bieg Katorżnika istnieje od 2005 r, w ostatnich latach na frekwencję nie narzeka też Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów. Oglądając fotogalerie, nie możemy się opędzić od wrażenia, że oto właśnie oglądamy wielkich herosów i gladiatorów w akcji. Czarne, powykrzywiane twarze, z obłędem w oczach.  Nie daj się jednak przestraszyć. To fakt, że podczas takich zawodów to nie sama prędkość w nogach jest ważna, a ogólna sprawność. Nie musisz być jednak świetną sportsmenką, by je ukończyć, a być może warto wprowadzić raz na jakiś czas coś nowego do swojego codziennego rygoru po asfalcie.

 

Dla kogo

Pamiętajmy, że tego typu biegi są organizowane przez ludzi, dla...ludzi. Być może to mało odkrywcze, jednak wcale nie takie oczywiste. Może nam się wydawać, że tylko twardziele mogą przedzierać się przez te liczne przeszkody na trasie. A to nieprawda. Gdyby tak było, nie rzucałoby się do startu tyle ludzi! W zeszłym roku do mety dotarło ok 700 osób, z czego  ponad 90 to kobiety. Udział biorą ludzie w różnym wieku, różnej wagi i różnego wzrostu. Ci atletycznie zbudowani i panowie z brzuszkiem. Najtrudniej mogą mieć osoby wyjątkowo niskie (jak ja, 152 cm...), gdyż czasem trzeba gdzieś wyżej podskoczyć. Jednak zawsze można się ewentualnie wdrapywać, lub czekać na pomoc nadbiegającego pana - to jednak zostawmy sobie jako ostateczne rozwiązanie...

 

Co nas czeka

Błotniste bagna, rowy, ale również zbiegi, podbiegi, zbiorniki wodne. Organizator Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów oferuje również dodatkowe atrakcje jak przeskakiwanie przez opony, wszelkie wspinaczki przez siano, ogromne rury, przeprawianie się przez tunele. Wymaga to ogólnej, przynajmniej umiarkowanej sprawności i zwinności. Podczas gdy na szosie utrzymujesz jeden stały, monotonny wręcz rytm, tam borykasz się z ciągłymi zmianami. Raz biegniesz wysoko pod górę, za chwilę podciągasz się na linie, a już za moment ostry zbieg i powoli suniesz poprzez gęsty, brązowy zbiornik, w którym woda sięga do pasa. Nie jest to jednak takie straszne, jakie może się wydawać. O ile pierwsze kilometry idą mozolnie, ciężko jest przyzwyczaić się do ciągłych zmian tempa, jednak już dalej jest tylko lepiej. Przeszkody nie są aż takie wysokie ani też niemożliwe do przejścia. Ludzie są zazwyczaj bardzo pomocni. Chętnie podtrzymają na wysokości, podadzą rękę wciągając na ląd, podrzucą na wysoki obiekt jeśli trzeba.

 

I po co to wszystko?

Ja osobiście nie traktuję tego typu biegów jako przestrzeń do rywalizacji. O ile w tradycyjnym biegu czy to na szosie, czy to przełajowym walczę do ostatniego metra, tam po prostu z radością samego uczestnictwa pokonuję kolejne kilometry. Na początku moje ciało broni się przed tego typu wysiłkiem, jednak już po kilkunastu minutach daje znać, że to co mu serwuję jest jak najbardziej do zniesienia, a nawet może być...fajne :) Staram się bawić, doświadczać czegoś innego, świeżego. Łatwo sobie wyobrazić, że jest się na obozie survivalowym, gdzie nie przejmujesz się ani swoim wyglądem, ani ogólnym stanem. Po prostu masz dotrzeć do końca. Podczas tego typu biegu nie masz czasu rozmyślać o problemach. Myślisz jedynie o tym, by każdy następny krok był odpowiedni, bo w każdej chwili możesz się potknąć, przewrócić. Nie jest też łatwo przedzierać się przez błoto. Śliskie podłoże wymaga precyzyjności i czujności. To wszystko sprawia jednak, że możemy poczuć się w pełni oczyszczone z wszelkich złych emocji. Głodne, spragnione i brudne docieramy do mety, jednak to jest tak naprawdę dodatkowy atut. Błotne biegi  cofają nas do miejsca, w którym ujawnia się naturalna postawa dążąca do zaspokojenia potrzeby przetrwania. W tej właśnie chwili nie liczy się nic innego. 

 

Nie zamieniłabym klasycznych maratonów na tego typu atrakcje. Gdybym miała przynajmniej raz w miesiącu taplać się w błocie - odmówiłabym. Jednak warto spróbować chociaż raz. Po to, by obalić wszelkie mity o ludziach niezniszczalnych, pokonujących katorżniczą trasę. Po to, by pokazać samej sobie, że nie boimy się innego niż zwykle wysiłku. Również po to, by zapomnieć o wszystkim, a skupić się wyłącznie na drodze, która pokazuje swoje zaskakujące oblicze. Droga ta jednak nie pokazuje się od razu w całości, a przedstawia nam najbliższych kilkanaście metrów. Nigdy nie wiemy co czai się za zakrętem, ale i tak nie masz czasu o tym myśleć. Podczas tego typu zawodów ważne jest tylko tu i teraz. Jeśli doświadczysz tego na trasie, być może i w codziennym życiu zamiast zamartwiać się na zapas, będziesz potrafiła skupić się na bieżących sprawach.

Dodaj komentarz

Komentarze (232)

Kanał RSS komentarzy na tej stronie | Kanał RSS dla wszystkich komentarzy